UWAGA, ROZDZIAŁ EKSPERYMENTALNY!
Niektórych rzeczy nie da się przekazać z punktu widzenia jednej osoby, więc spróbowałam napisać inaczej niż zwykle. Nie wiem, czy to dobry pomysł, powiecie mi czy jest ok? Jakby coś usunę ten fragment i napiszę tylko punkt widzenia bohaterki.
Edit: Jak zwykle napisałam rozdział dwa tygodnie temu, ale nie wstawiam przez to, że nie mogę znaleźć dobrego soundtrack'a na koniec. Głupia muzyka. Włączcie sobie coś sami, albo nic nie słuchajcie.
Soundtrack: Phedora - Dragonfly.
Edit: Jak zwykle napisałam rozdział dwa tygodnie temu, ale nie wstawiam przez to, że nie mogę znaleźć dobrego soundtrack'a na koniec. Głupia muzyka. Włączcie sobie coś sami, albo nic nie słuchajcie.
Soundtrack: Phedora - Dragonfly.
Obudził
mnie Deidara. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem i bez słowa
sięgnęłam po telefon. Była 05:15. Spałam stanowczo za długo,
więc bolała mnie głowa i kości.
Deidara
- Wstawaj, wstawaj, wstawaj, wstawaj... No co tak na mnie patrzysz,
un?
Ja
- ...najashinamojagłowa...
Deidara
- Un?
Ja
- Nieważne. Idę umyć zęby.
Tym
razem spaliśmy obok jakiegoś płytkiego jeziora. Na szczęście nie
było w nim ryb. I woda była cieplejsza niż w rzeczce, obok której
spałam ostatnio. Stanęłam bardzo blisko brzegu i popatrzyłam w
moje odbicie. Miałam worki pod oczami, a zamiast włosów jeden
wielki kołtun. Uśmiechnęłam się lekko do siebie i przez ten mój
naćpany wzrok wyglądałam jak po ecstasy. Weszłam do wody i zmyłam
z siebie zmęczenie. Kiedy już się ubrałam poszłam się spakować.
Ja
- Co na śniadanie?
Deidara
- Herbata.
Ja
- To poproszę. Kiedy będziemy w tej wiosce?
Deidara
- To już nie daleko, un, tylko dwie godziny drogi stąd.
Ja
- Nareszcie. Będziemy tam cały dzień?
Deidara
- Nie, tylko do 17:30, un. Potem wracamy.
Ja
- Będziemy znowu spać w lesie?
Deidara
- Taa. Nie pasuje, un?
Ja
- Nie, jest ok. Lubię spać pod gwiazdami.
Sasori
- Herbata gotowa.
Ja
- Arigato, Sasori no danna.
Deidara
- Ale wy oficjalnie się wyrażacie, un.
Ja
- Mhm. Jak chcesz też mogę z tobą rozmawiać w ten sposób. Ale
jesteśmy kumplami, to byłoby dziwne.
Deidara
- Kumplami? Super. |/.^
Ja
- Chyba tak, a przynajmniej bym chciała. Lubię cię. Danna sprawia
wrażenie bardzo poważnego. I chyba to prawda. Nie widziałam
jeszcze, żeby chociaż raz się uśmiechnął. Tylko kiedy śpi ma
inny od obojętnego wyraz twarzy, ale to nie uśmiech. Znam go
dopiero parę dni, a nie potrafię go sobie wyobrazić
uśmiechniętego.
Deidara
- Ja znam go tyle lat, a nigdy nie widziałem go uśmiechniętego.
Sasori
- I nie zobaczysz. Ja się nigdy nie uśmiecham.
Ja
- To niemożliwe. Kiedyś musiałeś chociaż raz się uśmiechnąć,
danna.
Sasori
- Może kiedy byłem dzieckiem.
Ja
- Serio? To długo nie uśmiechać
się tyle czasu. ... Sasori no danna.
Sasori
- Nie mam powodu do śmiechu. Poza tym skończmy już gadać i
chodźmy do tej wioski.
Ja
- Hai, hai.
Zgasiliśmy
ognisko i pokonaliśmy resztę drogi. Dotarliśmy do bramy wioski i
mogłam odczytać jak się nazywa. "Wioska kwiatu lotosu",
dość pospolita nazwa. Weszliśmy przez bramę jakby nigdy nic.
Strażnicy nie prosili nawet o pokazanie dokumentów.
Ja
- Tutaj jest jakiś festyn. Mogę iść pooglądać stragany?
Deidara
- Masz dychę i idź. Spotkamy się w pierwszym barze po lewej, tym z
dango.
Ja
- Ok.
Poszłam
na spacer pomiędzy straganami. Wszędzie chodzili ludzie specjalnie
ubrani w kimona na tę okazję i biegały słodkie, małe potwory
wpadając na wszystkich po drodze. Zwiedziłam całą główną ulicę
i popatrzyłam na wszystkie ciekawe stragany. Wracając podeszłam do
gościa sprzedającego kruszony lód.
Ja
- Ile kosztuje jedna porcja?
Sprzedawca
- 2,50 ryo.
Ja
- To poproszę wiśniowe.
Sprzedawca
- Dobry wybór.
Ja
- Sayonara.
Sprzedawca
- Sayonara.
Zjadłam
kruszony lód tak szybko, że zaczęło mnie boleć gardło. Ale za
to był pyszny. Znalazłam ten "pierwszy bar po lewej" i
weszłam do środka. Zaczęłam się rozglądać za Deidarą i
Sasorim.
Kelnerka
- Mogę w czymś pomóc? Szukasz kogoś?
Ja
- Tak, dwóch mężczyzn w... Albo nieważne, już ich znalazłam.
*patrzę na "przestępców"*
Kelnerka
- O.o
Podeszłam
do nich i się przysiadłam.
Ja
- Hej. Kupiłam lody. ^^ Chcesz resztę z tej dychy?
Deidara
- Nie, możesz sobie wziąć.
Ja
- Dzięki.
Deidara
- Chcesz dango?
Ja
- Nie, nie jestem głodna.
Deidara
poprosił o rachunek. Kelnerka zwracała się do niego "danna-sama"
(panie). O.o
Kelnerka
- Zapraszam ponownie, danna-sama.
Sięgnęłam
po kurtkę, a ona pomogła mi ją założyć. Nawet nie spytała o
zgodę.
Kelnerka
- Ciebie też zapraszam ponownie, misu. (panienko)
Ja
- Nie no, bez przesady...
Deidara
- Chodź, musisz zacząć się przyzwyczajać.
To
było dziwne. Miałam wrażenie, że ta kelnerka się nas bała. Lol.
Potem zaprowadzili mnie do jakiegoś zaułku i kazali czekać przed
drzwiami domu człowieka, którego mieli zlikwidować. Usiadłam
sobie pod ścianą i się skuliłam. Ta okolica była okropna i nie
chciałam patrzeć na żuli rozłożonych po śmietnikiem jakieś
pięć metrów dalej. Jeden z nich patrzył na mnie, a potem do mnie
podszedł.
Żul
- Daj zeta.
Ja
- Nie mam pieniędzy.
Żul
- Kłamiesz.
Ja
- Wcale nie. Odsuń się, bo...
Żul
- Bo co?
Ja
- Bo zawołam moich znajomych. Nawet jakbym miała pieniądze to bym
ci ich nie dała, bo i tak byś je przepił.
Żul
- Coś ty powiedziała?
Zacisnął
palce w pięść i zamachnął się ręką. Spanikowałam.
Ja
- Aaaaa. Zostaw mnie! Tasukete! (Pomocy) (dop. od autorki: Jagoda
naucz się paru japońskich zwrotów to nie będę musiała tłumaczyć
za każdym razem)
I
wtedy usłyszałam taki jakby chrzęst. Podniosłam wzrok i
zobaczyłam lecącą w powietrzu rękę. Żul najpierw zaczął się
drzeć, a potem zemdlał. Chyba nie umarł, szkoda.
Sasori
- Nic ci nie jest?
Ja
- Nie, chyba nie. Dziękuję.
Sasori
- Jesteś strasznie blada.
Ja
- Och, nie boję się krwi. Po prostu ten facet był obrzydliwy. I
zamierzał mnie uderzyć.
Sasori
- Następnym razem bardziej uważaj. I zaatakuj pierwsza.
Ja
- Nie umiem walczyć.
Sasori
- Jak to nie? O.o
Ja
- No nie. Nie przyjęli mnie do akademii, bo starszyzna nie chciała
uczyć obcego.
Sasori
- Aha.
Ja
- Gdzie Deidara?
Sasori
- Rozmawia z Painem, zaraz powinien przyjść.
Ja
- Aha. Wracamy już do domu?
Sasori
- Nie, możemy jeszcze tu posiedzieć.
Ja
- To dobrze, bo jestem głodna.
Sasori
- Jak przyjdzie Deidara to pójdziemy coś zjeść.
Ja
- Ok.
Za
parę minut Deidara wyszedł z tego domu i poszliśmy do sushi baru.
Jak ja kocham sushi. <3 Zostałam znowu nazwana "panienką",
ale już nie protestowałam, bo kelnerzy i tak robiliby swoje.
Zamówiłam maki sushi z surowym łososiem i czymś zielonym i maki z
krewetką (ugotowaną albo grillowaną, nie wiem) i serkiem
philadelphia. Sasori zamówił (wiem, szok) sake. Deidara też i
jeszcze sushi z ryżem na wierzchu, nie wiem z czym. I chyba trochę
im padło na mózg, a ja musiałam siedzieć obok i słuchać jak się
kłócą czy sztuka jest chwilą (Deidara), czy raczej powinna trwać
wiecznie (Sasori). Matko, siedziałam tam przez dwie godziny i
czekałam aż skończą pić. A oni jak wypili po jednej butelce, to
zamawiali drugą, trzecią... Doszli do czterech, kiedy stwierdzili,
że więcej nie piją, bo muszą wracać do domu. Poprosili o
rachunek i zapłacili. Potem wyszliśmy i zaczęliśmy iść w stronę
domu. Po 20:00 zatrzymaliśmy się na nocleg. W jaskini, nie było
lepszego miejsca. Chociaż rzeka była blisko. Było mi bardzo zimno
i nie mogłam zasnąć. Po paru godzinach zasnęłam, ale obudziłam
się za wcześnie. Po cichu wzięłam swoje rzeczy i poszłam się
przygotować do dalszej drogi. Miałam dreszcze, ale pomyślałam, że
to z zimna. Kiedy już umyłam włosy i się ubrałam wróciłam do
jaskini. Sasori już wstał, a Deidara spał i to bardzo mocno.
Ja
- Deidara, wstawaj. Słyszysz mnie? Obudź się, no...
Sasori
- Nie obudzisz go w ten sposób. Z nim trzeba tak.
Podszedł
do Deidary, wylał na niego całą butelkę wody, a potem powiedział
żeby wstał, bo "jak, kurwa, zaraz nie wstaniesz to ci
przypierdolę.". Zadziałało.
Deidara
- Co? A weź spierdalaj, un. Hej Arina, un.
Ja
- Nie mogłam cię obudzić.
Deidara
- Aha. A co chciałaś, un?
Ja
- Bo jest już 05:00 i trzeba wracać.
Deidara
- Już piąta, un? Kurwa, a miałem taki fajny seeen, un.
Ja
- Jaki?
Deidara
- Że wysadziłem World Trade Center, un.
Ja
- Haha. Mnie się dzisiaj nic nie śniło. Albo już nie pamiętam.
Sasori no danna, zrobisz mi herbaty?
Sasori
- Dobra.
Ja
- Ale mi zimno, ile jest stopni?
Deidara
- Nie wiem, dwadzieścia, un?
Ja
- A mnie się wydawało, że dziesięć.
Deidara
- Może tutaj jest zimniej niż na zewnątrz, un.
Ja
- Pewnie tak.
Kiedy
wypiłam herbatę wyruszyliśmy. Cały czas było mi zimno i bolało
mnie gardło, ale za pół godziny przestało, więc się tym nie
przejęłam. Około 17:00 nagle zrobiło mi się słabo. Kiedy
otworzyłam oczy zobaczyłam nad sobą niewyraźne postacie. Nie
znałam ich. Kiedy próbowałam się im przyjrzeć zniknęli.
Próbowałam wstać, ale się przewróciłam, moje nogi nie mogły
utrzymać reszty ciała. Było już ciemno, albo jeszcze, straciłam
poczucie czasu. (Soundtrack: Pan's Labyrinth - Lullaby.)Kiedy już prawie usnęłam zobaczyłam ogromną
pijawkę pełznącą po mojej nodze. Złapałam ją i wyrzuciłam tak
daleko jak mogłam. To było okropne. Ale potem zobaczyłam, że to
dopiero początek. Zza krzaków wypełzł ogromny wąż. Mógł mieć
około dwóch metrów i gdyby wziął mnie za pożywienie, to
zgniótłby mnie bez trudu. Za nim zaczęły wypełzać inne węże,
mniejsze i większe, jadowite lub nie. Ale wszystkie wyglądały
jakby czegoś szukały. Porozumiewały się ze sobą za pomocą syku,
który brzmiał jak szept, ale tak cichy i przepełniony nienawiścią,
że nie chciałam wiedzieć co mówią. Byłam przerażona. Skuliłam
się na ziemi i miałam nadzieję, że mnie nie zauważą. Ale to był
błąd.
Węże
zauważyły ruch i zaczęły pełznąć w moją stronę. Jeden wlazł
mi na rękę. Chwyciłam go za łeb i rzuciłam nim w innego węża.
Zaczęły walczyć ze sobą, a po chwili reszta do nich dołączyła.
Kiedy tak rozszarpywały się nawzajem coś przypełzło na
czworakach i zeżarło całą kulę węży na raz. Wydało z siebie
coś w rodzaju pomruku zadowolenia i wstało. Przysunęłam się jak
najbliżej do drzewa, próbójąc uniknąć tego dziwnego cienia.
Jednak on dalej sunął w moją stronę. Zasłoniłam oczy dłońmi i
wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam. Miałam nadzieję, że to
coś ode mnie odejdzie kiedy usłyszy ile narobiłam hałasu. Szelest
trawy i liści ustał. Po jakimś czasie nasłuchiwania opuściłam
po woli dłonie.
Duże oczy o mętnych,
szarych tęczówkach znajdowały się na wprost mnie. Owionął mnie
zapach zwiędłych kwiatów i lekko nadgnitego mięsa – zapach
śmierci. Cień okazał się być czymś pomiędzy trupem, a wężem.
Po tłustych, ciemnych włosach do ramion spływała strużka krwi.
Pod okiem błąkała się jakaś larwa. Odrętwiała ze strachu nie
mogłam nawet ruszyć palcem.
~***~
"Co to był
za krzyk? To na pewno nie Deidara, on nie wrzeszczy jak baba. Może
to wytwór mojej wyobraźni? Odkąd nie śpię słyszę różne
dziwne rzeczy. Zaraz, przecież taki sam odgłos słyszałem kiedy
Arina była w rzece. Ale jakby mniej... przerażony? Może powinienem
sprawdzić czy wszystko ok?"
Wyciągnął
kunai i ruszył w stronę śpiwora dziewczyny. Spała odgrodzona od
niego krzakami, więc musiał uważać, żeby nie szeleścić liśćmi
kiedy się przez nie przedzierał. Na początku nie zobaczył nic co
by go zdziwiło, ale kiedy podszedł bliżej coś było nie tak.
Zastygła bez ruchu w dziwnej pozycji – coś pomiędzy skuleniem
się, a opieraniem o drzewo. Oczy miała szeroko otwarte, ale zasnute
mgłą, niewidzące. Poruszała ustami, ale zamiast słów nuciła
jakąś nieznaną mu melodię. Było w tym coś mrocznego, ale
również usypiającego - jak bardzo stara kołysanka. Przysunął
się bliżej, żeby zobaczyć co jej jest. Biło od niej gorąco,
musiała mieć bardzo wysoką temperaturę. Możliwe, że z powodu
gorączki miała halucynacje. Potrząsnął lekko jej ramieniem.
Bardzo powoli, jakby ze strachem, obróciła głowę i na niego
spojrzała.
Te
oczy. Ogromne, przerażone oczy.
Przekrwione
z braku snu, z cieniami pod powiekami. Tęczówki prawie niewidoczne
z pod rozszerzonych do granic możliwości źrenic.
~***~
Uśmiech
bardzo powoli pojawił się na mojej twarzy. Poczułam ulgę,
przynajmniej to ktoś znajomy. Cień zniknął, robaki i węże
również.
Ja
– Hej.
Sasori
– Nic ci nie jest? Jesteś bardzo blada.
Ja
– Nie.. Widziałeś to, danna?
Sasori
– Co?
Ja
– Taki cień, no coś w rodzaju węża, albo trupa. Zachowywało
się jakby chciało mnie zjeść.
Sasori
– Nie. Masz gorączkę, może to tylko przywidzenie?
Ja
– O nie. Zawsze jak mam wysoką gorączkę, to widzę różne
dziwne rzeczy. Zazwyczaj straszne.
Sasori
– Aha. Myślę, że powinnaś się przespać. Spróbuję obniżyć
gorączkę.
Ja
– Nie zostawiaj mnie samej. To znowu przyjdzie.
Sasori
– Muszę. Zawołam Deidarę, on cię popilnuje.
Ja
– Arigato.
Odszedł
w stronę śpiwora Deidary i po chwili usłyszałam jak każe mu
"ruszyć leniwą dupę, bo Arina jest chora". Zaspany
chłopak niechętnie przywlókł ze sobą swój śpiwór i położył
się obok mnie. Wymruczał cicho "yasmi" i zamknął oczy.
Normalnie pozwoliłabym mu spać, ale nie chciałam zostać sama ze
swoją wyobraźnią. Potrząsnęłam lekko jego ramieniem.
Deidara
– Mhmmm...
Ja
– Nie śpij, proszę.
Deidara
– Przecież nie śpię, un.
Ja
– A jeśli to znowu przyjdzie?
Deidara
– Co? <totalny nieogar> Coś tu było, un?
Ja
– Fizycznie nie, ale widziałam coś okropnego.
Deidara
– To znaczy co, un?
Ja
– Nie jestem pewna. Wyglądało jak coś pomiędzy zombie, a wężem.
Deidara –
Zombie, un?
Ja
– No.
Deidara
– Musisz mieć chyba ze 39 stopni, un.
Ja
– Mhm. To dlatego mi teraz zimno.
Deidara
– Zimno?
Ja
– Powietrze jest dużo zimniejsze od mojego ciała.
Deidara
– Ja bym się chyba ugotował, un.
Ja
– Chciałabym zasnąć, ale nie mogę.
Deidara
– Mhm. Spróbój liczyć baranki, czy coś.
Ja
– Haha, bardzo śmieszne. Kiedyś doliczyłam się dwóch tysięcy
i nic.
Deidara
– Mhm. Nie wiem jak to jest, zawsze szybko zasypiam, un.
Ja
– To masz fajnie.
Deidara
– Ale nie mogę pomyśleć o niczym przed snem, un.
Ja
– Po co myśleć przed snem? Kładziesz się i zasypiasz. U mnie to
wygląda w ten sposób, że kładę się i przez pół godziny do
trzech godzin układam historie aż nie zasnę.
Deidara
– Historie?
Ja
– Korzystam z wyobraźni żeby stworzyć jakieś opowiadanie.
Czasem uda się ułożyć coś fajnego, a często zasypiam i
zapominam co ułożyłam. Mogłabym je zapisywać, ale wstydzę się,
że ktoś to przeczyta.
Deidara
– Dlaczego się wstydzisz?
Ja
– Te historie nie są jakieś rewelacyjne. I do tego często to
kiepski horror, albo "co by było gdyby".
Deidara
– Czyli, że co, un?
Ja
– Wyobraź sobie, że oglądasz film i główny bohater to idiota.
Ginie z jakiegoś błahego powodu i film się kończy. A co by było
gdyby bohater w porę zauważył pułapkę i nie umarł? Czy
wydostałby się z bazy wroga i zdążył powiadomić o ataku swoją
wioskę? Wszystko zależy od jego charakteru i twojej wyobraźni.
Deidara
– Taki fanfic?
Ja
– No powiedzmy, że tak. Chociaż nie musisz lubić tego filmu,
żeby go przerobić. Możesz na przykład wymyślić sposób w jaki
czarny charakter wygrywa z głównym bohaterem itp.
Deidara
– Aha. Musi ci się bardzo nudzić przed snem, un.
Ja
– Nawet nie wiesz jak.
Deidara
– Opowiesz mi jedną z nich jak ładnie poproszę, un?
Ja
– No nie wiem.
Deidara
– Jak ta historia będzie nudna, to chociaż oboje zaśniemy, un.
Ja
– Ale...
Deidara
– No weź, proszę, un.
Ja
– Ehm, ok. Więc, była...
Deidara
– Nie zaczyna się zdania od "więc", un.
Ja
– Zamkniesz się, czy nie?
Deidara
– Mhm.
Ja
– Ok. Pewnego chłodnego, zimowego wieczoru mała Lisey siedziała
przy kominku wtulona w poduszki. Zamieć szalała na zewnątrz, ale w
domu było ciepło i przytulnie.
Lisey
mieszkała sama, w małej leśniczówce na odludziu. Jej rodzice
zmarli na zapalenie płuc, a ona musiała jakoś sobie radzić. Jej
pierwszą samodzielną pracą było wykopanie grobu własnym
rodzicom. Wywarło to duży wpływ na jej charakter. Od tej pory
spała zawsze przy zaświeconym świetle i za zamkniętymi drzwiami.
Zaledwie jedenastolatka musiała zapewnić sobie jedzenie, wodę i
drewno na opał. Szło jej całkiem nieźle, potrafiła zakładać
proste pułapki i dobrze strzelała z kuszy. Najgorzej było z
zapasami na zimę. Robiła jesienią przetwory z dzikich owoców i
grzybów, ale nie potrafiła przyrządzić dobrze mięsa. Została
więc z przymusu wegetarianką na czas zimowy.
Ale
wróćmy do rzeczywistości. Lisey powoli zasypiała na dużym
fotelu, kiedy nagle usłyszała chrobotanie w drzwi. Postanowiła to
zignorować, gałęzie często "pukały" do domu podczas
zamieci. Jednak po chwili odgłos powtórzył się i nabrał trochę
na sile. Lisey zmroziło krew w żyłach – jej matka zawsze w ten
sposób pukała do drzwi. Powoli wstała i na palcach poszła
otworzyć. Po drodze chwyciła, opierającą się o ścianę w holu,
załadowaną kuszę.
-
Kto tam? - powiedziała próbując nie okazywać strachu.
Odpowiedziała
jej głucha cisza. Podeszła bliżej do drzwi i spojrzała przez
szybkę. Za drzwiami stał dorosły mężczyzna. Nie miał broni i
nie zachowywał się podejrzanie. Lisey odetchnęła z ulgą i
otworzyła drzwi. I to był największy błąd w jej życiu... Spać
mi się chce.
Deidara
– Co, un?
Ja
– Spać mi się chce.
Deidara
– Opowiedz do końca i możesz iść spać, un.
Ja
– A co, zaciekawiło cię? *ziewa* No dobra.
–
Dzień dobry. Co pana tu sprowadza? Nie miałam gości
od ładnych paru lat.
–
Byłem na polowaniu z kolegami, ale zabłądziłem. Czy
mógłbym się tu zatrzymać dopóki pogoda się nie poprawi?
–
Nie ma sprawy, proszę. Herbaty, konfitury z dzikich
jabłek?
–
Poproszę, jeżeli to nie kłopot.
–
Proszę usiąść w salonie, zaraz przyniosę.
Lisey
udała się do kuchni i naszykowała po miseczce konfitur i kubku
herbaty. Położyła poczęstunek na tacy i zaniosła go gościowi.
Kiedy oboje zaczęli jeść konfitury, zapytała ostrożnie:
–
Przepraszam, nie powiedział mi pan jak się nazywa.
Jestem Lisey Kilsaney.
–
Nazywam się Chris Whitewater. Mieszkasz tu sama?
–
Tak, od dwóch lat.
–
Świetnie sobie radzisz z utrzymaniem domu. - rozejrzał
się dookoła badawczo.
– To
nie trudne. Wystarczy nie zapomnieć o odkurzaniu.
–
Masz rację. Chciałbym niedługo się położyć,
pokażesz mi dom?
–
Oczywiście. Chodź za mną.
Oprowadziła
gościa po całym domu, a następnie wskazała pokój gościnny.
Życzyła mu dobranoc i zostawiła go samego. Posprzątała w salonie
i sama poszła spać. W środku nocy obudził ją odgłos tłuczonego
szkła. Wstała i pobiegła szybko do salonu, skąd dochodził hałas.
Zobaczyła wybitą szybę, szkło leżało wewnątrz. Od okna
odchodziły mokre ślady butów. Poszła po cichu za nimi – do
kuchni. Skuliła się za szafką i popatrzyła w głąb
pomieszczenia, ale nic tam nie było. Po chwili namysłu weszła do
środka.
Ciemność.
Była tylko ciemność i nic więcej, jakby nagle wszystkie zmysły
odmówiły jej posłuszeństwa. Nie wiedziała ile była w ciemności.
Może sekundy, a może godziny. Jednak otworzyła oczy po jakimś
czasie. Zobaczyła wszystko przez białą mgłę. W kuchni ktoś
zaświecił światło i stał nad nią z łopatą w ręku. Dlaczego z
łopatą? Nie wiedziała. Nikt nie wiedział, oprócz tej osoby.
Przypomniała sobie co się stało zanim straciła przytomność.
Duży cień udeżył ją w głowę czymś długim i metalowym na
końcu. To musiał być ten przedmiot. Lisey próbowała wstać, ale
on przywiązał ją do drzwiczek szafki kuchennej.
–
Zamierzam cię zabić. Nie potrafię wrócić do domu,
więc będę mieszkać tutaj.
–
Aaaaaaaaaaaaaaaa! O.O
– I
tak nikt cię nie usłyszy. Zadam ci zagadkę. Jak zgadniesz –
przeżyjesz, jak nie to cię zabiję. Długi jak jaszczurka, w
zielonej koszuli. Nie lubi się wspinać, do ziemi się tuli.
–
Eeee... Podpowiesz pierwszą literę?
–
Nie.
–
Hmmmm... Ogórek?
–
Dobrze.
–
Zostawisz mnie przy życiu?
–
Nie. Kłamałem.
Wyjął
z szuflady rzeźnicki nóż i przeciął jej szyję. Krew trysnęła
mu na ręce, ale nie przejął się tym. Ciało dziewczynki
poćwiartował i zakopał w ogrodzie. Żył w tym domku długo i
szczęśliwie. Koniec, daj mi spać.
Deidara
– Nie starałaś się wcale pod koniec, un.
Ja
– Jestem zmęczona. Ty też idź spać.
Deidara
– Dobra, un. >.<
Twoje opowiadanie coraz bardziej mi się podoba ^^
OdpowiedzUsuń